Rozładowany. Przeklinam. Zapomniałem naładować. Nie mam go przy sobie, zatrzymuję się, jak się to stało? Odrobina niepokoju wskakuje niezaproszona, bo może ktoś coś chciał, coś ważnego, coś o korzyściach albo o konsekwencjach… albo, że Syn, Ojciec, Matka, Żona – ktoś dzwonił. I, że może kalendarz mógłbym pomiędzy jednym pagórem a drugim wzniesieniem przejrzeć. No i nie wiem, która godzina. Zegarka, ku mojemu zdziwieniu, nie noszę już ze trzy lata. Niby nie wiem o co chodzi. Ale przecież wiem. Przestaję się tak bardzo pilnować, puszczam tę kontrolę, mniej biorę na siebie, dopuszczam tę moją tabelkę, która mówi, że raczej dam radę przetrwać, nawet bardzo długo i nie ma się co spieszyć po więcej, nie ma żadnego spotkania, zadania. Ale telefon? Wracam po paru godzinach z lasu czy z pola. Wracam do pracy przed kompem, i wtedy patrzę – leży koło mnie. Czarny, nie świeci. Leży na parapecie tak jak go zostawiłem. Porzucony. Biedny. Samotny. Biorę go do ręki, zauważam, że nie tęsknię, może nawet nuta wstrętu się wdziera nieproszona. I te cholerne hasła, odciski palców, kształty do odmalowania na ekranie by zobaczyć to co moje tam i… że nic się nie działo. Nikogo nie obchodzę, nikt nic nie chce, nikomu nic nie mam dostarczyć ani niczego nie miałem w tym czasie dostać. Tylko za telefon monit o zapłatę faktury, która jak zawsze miała być niższa niż jest. Jakże sobie gratuluję odwagi. Zauważam moją część, tę która nie chce mieć go przy nas. I dziękuję jej za pomoc w oddalaniu się od NieMnie i za przybliżaniu się do Mnie. W Gajrówce, NieCzas i to jak życie płynie w NieBiegu wciąga, że nie zauważam (nie zauważysz) jak porzucisz to czarne cudo, co wciąga Twoje życie, aż do zatrzymania się.
Bartosz Płazak