Startowaliśmy łagodnie. Wydawałoby się razem. Ustawiliśmy na tafli pierwszego jeziora krąg, a może gwiazdę z kajaków. Śmiech, przegadywanie się, jak to faceci. Dzioby kajaków razem, do środka, łapiemy się za ręce i trzymamy dobry dystans i jest krąg. Okazuje się wcale nie tak łatwo go ustawić. Rozłączamy się, mały kanał pomiędzy jeziorami rozciąga nas do formacji gęsiego. Drugie jezioro. Powoli zbieramy się po drugiej stronie. Krótka informacja o kierunku i miejscu kolejnego spotkania i tyle. Tyle ich widzieli. Szum wody, plusk wioseł, pokrzykiwania Tatów i Synów, niekiedy puknięcie kajaka o kajak. Najpierw jeden potem dwa i następne za nimi. Pędzą. Wiosła ociekają wodą. Głowy obracają się na boki. Jezioro jakby zagotowało się od tego zamieszania. Miała być wycieczka a są wyścigi. Oczywiście nikt się nie przyzna. Po prostu płyniemy swoim tempem. Nic takiego J. Męski świat obejmuje wiele działań, różne przyjemności. Jednak o ile obok jest inny mężczyzna to bywa tak, że żyłka współzawodnictwa odpala się po prostu. A co jeśli na jeziorze jest dwanaście kajaków? A w każdym dwu facetów. W jednym nawet trzech J. I każdy ma frajdę, i trochę chce drugiemu pokazać jak mu świetnie idzie. Nawet ci co nigdy dotąd nie pływali na kajakach a co dopiero mówić o ściganiu się, ścigali się zawzięcie. Choć nie przyznają się do tego, że się ścigali;). Co ciekawe Ci co tak ostro wystartowali przypłynęli do celu jakoś później niż reszta. Przecież trzeba na takie wiosłowanie sporo energii. Po drodze zdarzyły się nieplanowane postoje. Synowie zapragnęli kąpieli w jeziorze a za nimi ojcowie też. Więc z jeziora w rzekę wpłynęliśmy znów w komplecie. No, może nie wszyscy wzięli udział w tym spontanicznym gonieniu się po jeziorze. Tato, a czemu my nie płyniemy pierwsi tylko ostatni? Nie, płyniemy pierwsi :). Pierwsi przestaliśmy w tym brać udział. Choć poniosło nas też. No bo jak. Co z tego, że już płynęliśmy już, że znamy to jezioro, że wiemy, że jest długie i na końcu i tak braknie sił. Oni wiosłowali więc my też. To instynkt.
Coś ten wyścig nam jednak zabiera. Za sobą zostawiliśmy innych facetów. Fajnie. Jesteśmy z przodu. Ale gdy się obejrzeć to z tyłu są ci co pierwszy raz, ci co są w trójkę na kajaku, ci co wiedzą jak długi jest jezioro i wiedzą, że warto oszczędzać siły ale nie przekrzyczą startującego peletonu krzyków, plusków i stuków. Za nami, niezauważone zostaje piękno tego miejsca, kormorany, czaple siwe, perkozy, kaczki, brzozy, buki, dęby i trzciny w pięknym tańcu na brzegu dzikiego jeziora, krzywe stare pomosty wędkarskie, zwalone do wody drzewa, sarna pijąca wodę. Wyścig to też samotność. No bo jak rozmawiać z kimś kogo się zostawia właśnie za sobą. Wyścig to samotność lidera. Ze smutkiem patrzyłem na oddalający się od nas-peletonu kajak. Nawet nie wiedząc do końca kto to… A przecież to zacieśnianie wspólnoty miało być istotą tej imprezy i tej wycieczki. Jasne. Syn i ojciec jednoczą się w wyprzedzeniu innych. Czy jednak naprawdę ten paradygmat męskości („ja przed innymi” jest jeszcze aktualny)? Czy strata tego co zostawiamy za sobą prąc do przodu jest tego warta. Czy to wybór czy instynkt? Jedno jest pewne zabawa była przednia. Było szybko. Rekord tego jeziora został pobity. Wielu chłopców nie miało siły już na końcu stawki, ale miny uśmiechnięte. Jak to faceci.