Mieszkam w absolutnej dziczy na Mazurach Garbatych.
Marzenie o Wspólnocie zaprowadziło mnie prosto do Domu w Polu – dosłownie i w przenośni. Między górą, lasem, polem; przejazdami do miasta i wizjami, które snujemy.
Czuję wspólnotę, kiedy pan z budowy karmi mojego półdzikiego kota, kiedy nie ma mnie w pobliżu.
Zauważam drobne, piękne uczynki.
Kiedy przyjeżdżasz i jesteś w polu przy ogniu bez dachu, a dostajesz od sąsiada herbatę, czujesz się zaproszony.
Odległość, niedostępność zbliża ludzi, nie musimy się kochać, choć możemy, ale przez to, że jesteśmy BLISKO fizycznie, wszystko inne jest DALEKO – można szybciej wybrać, żeby kochać siebie nawzajem, jak rodzinę.
To sąsiada widzę codziennie.
Nie jestem doskonała.
Czuję wspólnotę, kiedy moja mama się zmienia. Staje w swojej mocy, mówi głosem Starszyzny i pokazuje, że jest dla nas, a my przynosimy jej chleb, który Bartek upiekł.
Czuję wspólnotę, kiedy siedzimy obok siebie wieczorem i pracujemy, a kot przychodzi i łączy swoim ciałem nasze nogi. Nie zostaje na kolanach u żadnego z nas. Układa się mrucząc pomiędzy.
Czuję wspólnotę, gdy pamiętam o urodzinach przyjaciół i kupuję kwiaty doniczkowe – żyjące.
Kiedy widzę siebie i innych jako jednostki, z ich potrzebami i zależnościami, niedoskonałościami, różnorodnościami,
kiedy uczę się kochać niedoskonałości, które mnie bolą u najbliższych,
kiedy uczę się obchodzić z tym, co trudne wśród przyjaciół,
nie przejmując się, pamiętając co trudne, rozwiązując, czekając na dobry moment,
jednocześnie mając dystans do całej emocjonalnej zabawy, którą tworzymy.
Czuję wspólnotę, kiedy jestem w ciszy. To jest najłatwiejsza wspólnota, choć najbardziej zaniedbana. Wczuwam się w rytm przyrody i ona dyktuje swoje warunki. Widzę niebo, ziemię, czuję wiatr. Słucham. Natura mówi. Jestem uczestniczącym widzem spektaklu Ziemi.
Czuję wspólnotę, kiedy z przyjaciółką mamy możliwość stworzyć razem Wymarzone,
a to się nie udaje,
wtedy czuje wspólnotę, gdy dajemy sobie czas i uwagę, i energię, aby zrozumieć siebie nawzajem, przy naszych wrażliwościach, wielu płaszczyznach,
analizujemy, jesteśmy bezradne,
kiedy pozwalamy sobie naprawdę wyjść naprzeciw tam, gdzie możemy, naprawdę zostać przy sobie tam, gdzie potrzebujemy,
i może iść osobno, ale w tym Razem, że mądrzejsze o doświadczenie, w szacunku do siebie – z otwartością na nowe współdziałanie.
Czuję wspólnotę, kiedy bez słów wyczuwam rozwiązanie konfliktu i kiedy odsuwam się w głuszę, gdy mam za dużo.
Odpuszczenie uwalnia.
Czuję wspólnotę, gdy widzę przyjaciółkę wychowującą małe, w uważności. Ma wspólne przedszkolne sprawy z innymi rodzicami, ma niewystarczająco czasu na stare przyjaźnie w starej odsłonie.
Odpuszczenie uwalnia.
Czuję wspólnotę, kiedy ktoś dzwoniąc pyta mnie: czy teraz jest dobry dla mnie czas by rozmawiać? Kiedy nie można się uchwycić czy „złapać”, po czym znów pojawia się dla nas przestrzeń.
Czas sprzyja.
Czuję wspólnotę, gdy uśmiecham się do nieznajomej kobiety na ulicy, gdy mówię dzień dobry nieznajomemu mężczyźnie przechodzącemu obok mojego domu.
A Słońce na nas świeci.
Nieustająco i stale czuję wspólnotę w ruchu, śpiewie – wspólnym tworzeniu.
W improwizacji, na scenie, w długotrwałym twórczym procesie.
W miejscu, które jest umiejętnością uważności, bycia w tu i teraz, ekspresji jako jednostka i widzenia w grupie.
Skupienie nam sprzyja.
Marzenie o Wspólnocie wikła moje myśli i rozplata.
Pytania mnie napadają i odchodzą.
Wspólnota jest.
Nie wiem jaka formę przyjmie jutro.
Otwieram się.
Hanna Jurczak