To było proste ale nie było łatwe. Wszyscy brali udział a jednak raz szło do przodu a raz nie, z tendencją zmienną. Najpierw rozwojowo podążało w stronę nie. Później zdecydowanie w stronę tak. To raczej niecodzienna rzecz wozić drabiniastym wozem zaprzężonym do traktora, wcześniej własnoręcznie wrzucone nań, kilkumetrowe drzewa o grubości ramienia, w ilości kilkuset. To niecodzienna rzecz w towarzystwie wczoraj poznanych ludzi budować z tego materiału szałas przy pomocy sznurka. To nie co dzień się zdarza, by zaraz po śniadaniu wziąć się do pracy by wieczorem zasiąść w gotowym domu, w kręgu trzydziestu osób, ojców i synów. To nowość i wyzwanie wytrwać w zadaniowym i interpersonalnym procesie, który po wielokroć wskazuje na to, że niekoniecznie się powiedzie. Bo dołki za płytkie, bo drut kłuje, bo sznurek za krótki, bo boję się tam wejść, bo piła tępa, bo nóż zginął, bo jestem głodny, bo to nie miało być takie trudne, bo nikt nie wie jak, bo ci co wiedzą nie są pewni czy mogą, bo starsi co im się nie bardzo podoba nie mówią, a młodsi dają dyla i zawracają głowę starszym. Tych bo było więcej, znacznie więcej. Oczywiście nie o wszystkich można było mówić jak to w męskim gronie… A jednak szałas stanął dzięki naszej sile o własnych siłach i dokładnie o godzinie 20tej zeszliśmy z ukończonej budowy na kolację. Później spotkaliśmy się w jego wnętrzu. Zapach jaki w nim panuje nie ma sobie równych i domyślam się, że nie tylko ja wciąż go pamiętam. Piękno tego miejsca, kiedy weszliśmy wszyscy do środka, do kręgu w którego centrum płonął ogień w pięknym okrągłym palenisku, wydaje się niezapomniane. Zwłaszcza, że dookoła ognia siedli sami faceci. Zmęczeni, zmachani, zdziwieni i jeszcze nie jakoś nie całkiem wierzący, że to się wydarzyło do końca, wszyscy jednak do końca działający na rzecz tego domu. Domu Mężczyzn. Co prawda wiatr hula w jego ścianach, ale co to za dźwięk, a jak pachnie. A jak pięknie rozchodzi się dym. Błyski zdziwienia, dumy, ciekawości. Rozpoczynamy krąg. Wszyscy są zadowoleni. Pomimo trudu i wątpliwości. Synowie się cieszą z szałasu. Ojcowie z tego, że pokazali synom jak pracują, jak tworzą, jak dyskutują, jak się spierają, jak działają, jak w uporze działania realizują to co zamierzyli mimo przeciwności, jak umieją pominąć to co trudne i skupić się na tym co wartościowe, jak trzymają siekierę, piłę, jak kopać dół, jak wiązać drzewa, jak wymyślić sposób połączenia drzew, jak podawać materiał, jak nie odpuszczać, jak kończyć z zadowoleniem choć można by jeszcze dwa dni udoskonalać. Trudna do nazwania, podniosła atmosfera kończy ten dzień pytaniem co będzie jutro. Ale skoro tak zaczęliśmy to chyba może być tylko dobrze. Na pewno sporo zajęć kręgu będzie w Szałasie.
Bartosz Płazak