Z tą ciszą to jest zaskakujące. Dzwoni w uszach. Usypia, zwalnia, koi. Przyspiesza, budzi, dotyka miękko ale wyraziście tym co czuję jako życie, moje. Bo kiedy nic mnie nie rozrywa jak jeszcze kiedyś to czuję siebie bardziej. To są chwile tylko, wbrew pozorom, że miałoby być cały czas tak. Zaskakuje mnie tym, że się nie nudzę. Ani przez chwilę. Mało tego, brakuje mi więcej ciszy. W ciszy się budzę, w ciszy jestem i w ciszy zasypiam. W ciągu dnia jaki by nie był szybki tutaj i tak jest cicho i spokojnie. A jednak brakuje mi jej wciąż więcej. Nie tęsknię za gwarem, szumem, dzwonkiem tramwajowym, piskiem opon i dźwiękiem startującego motocykla, buczeniem ruszającego spod świateł korka. Żabka pod domem ani karuzela za oknem nie ciągnie choć kiedyś wydawało się mi to właśnie lekkością życia. Cisza jest tak pełna i tak głośna, że mi wystarcza. W ciszy po ponad pół roku nie ruszania się stąd zaczynam słyszeć siebie. W tej ciszy, bez telewizora, radia, muzyki z głośnika zaczynam słyszeć siebie bardziej śmiało gadającego o tym co chcę, kim jestem, na co mam ochotę. Może pierwszy raz w życiu z taką lekkością odsuwam to co mam do zrobienia by położyć się na dywanie przy ogniu. Z ciszy zaskakująco dużo się wydobywa mnie. To co wiedziałem zaczynam czuć. Głęboko rozumieć i włączać w codzienność już nie głową, zamiarem i decyzją a poprzez wolę wolno (ść) płynącą swoją drogą a nie zagłuszoną. W tej ciszy zaskakująco rozproszyły się szumy. Tramwaju, motocykla, wrzeszczącej sąsiadki, skrzypiącej lodówki, ziewającego sąsiada, które budziły mnie tego co już ich nie chciał. Teraz coraz więcej miejsca zajmuję ten który chciał. I mam taki plan, że jeszcze w tej ciszy tu pobędę. Niespiesznie nasiąknę sobą dzięki niej i naładuję zbiorniki balastowe powietrzem spokoju.* A później wrócę na tamte wody z ciszą w płucach. W sobie.
W konstrukcji łodzi podwodnych rozwiązanie pozwalające się wynurzać spod wody (napełnianie powietrzem zbiorników balastowych, zastępowanie wody powietrzem, czytaj emocji i ciężkości ruchem i miłością).